Chodzi o spacer z dziewczyną. Latem, w lipcu albo sierpniu, kiedy jest ciepło. Dość późnym wieczorem, może godzina 23? Miasto odpada - spacer na wsi, jakąś drogą nieco oddaloną od cywilizacji. Najlepiej, żeby trochę drzew było wzdłuż. A nad nami przejrzyste, rozgwieżdżone niebo. Mimo późnej pory jest dość ciepło. Spacer mógłby być długi, a my właściwie nie musielibyśmy rozmawiać, tylko trzymamy się za rękę. Wystarczyłby mi widok Jej twarzy w blasku księżyca. Taki spacer w ciszy. Nikomu się nigdzie nie spieszy. Moglibyśmy tak się w siebie wpatrywać bez końca. Ale tak nie jest, bo trzymając się za rękę wybiegamy na łąkę, jeszcze przed koszeniem, z wysoką trawą, kwiatkami. Mimowolnie upadamy na miękkie podłoże, ale bujna trawa całkowicie łagodzi upadek. Słychać tylko grę cierpiącego na bezsenność świerszcza i plusk wody w pobliskim strumyku. Powietrze jest czyste, pachnie świeżą trawą, rosą i ziołami. Leżymy tak bez słowa. Spojrzałem się na Nią, a Ona uśmiechnęła się tak szczerze, że nie mogę spojrzeć na nic innego. Jedną ręką opieram się o ziemię, drugą gładzę Jej włosy, które zdają się ginąć w gęstej trawie. Zdaje się, że ta noc nie ma końca, że ta jedna chwila trwa całą wieczność. I nic wokoło nie istnieje, tylko Ona, ja i nasze myśli, które w tej chwili stanowią jedność. A na niebie tysiące gwiazd. O, spadająca gwiazda...
Idąc późnym wieczorem swoją ulicą w stronę domu i oglądając gwiazdy na przejrzystym dziś niebie, przypomniała mi się pewna myśl. Jest to pewnego rodzaju fantazja. Ciężko jednak stwierdzić, skąd mogła się wziąć, bo nie przypominam sobie żadnego filmu, w którym taki motyw by występował.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz