Nic na siłę!

piątek, 27 listopada 2009
Na blogu 'Tego kwiatu jest pół światu" pisałem ostatnio notkę dotyczącą tego, czy należy usilnie szukać tej drugiej połówki, czy też przyjdzie ona sama.

Niezaprzeczalnym jest fakt, że miłość bardzo często przychodzi do nas znienacka, nie powinniśmy jednak wszyscy pokładać w tym wiary, a przynajmniej nie siedzieć bezczynnie myśląc, że to nie od nas zależy. Jeśli czujemy taką potrzebę, to i owszem powinniśmy jakoś zaangażować się i pomóc swojemu szczęściu - nie polega to jednak na pewno na szukaniu dziewczyny na siłę - nie wchodzą tutaj w grę rozważanie każdej koleżanki w charakterze partnerki i patrzenie na dziewczyny przez ten właśnie pryzmat, chodzenie wbrew sobie w miejsca, których nie zwykliśmy odwiedzać (dyskoteki, kluby). Oczywiście nie należy tego wykluczać, ale pomagając szczęściu powinniśmy pozostać naturalni, bo nagła zmiana w typa dyskotekowicza i podrywacza z pewnością nie przyniesie zamierzonych rezultatów.

Dozwolone akcje to m.in. niezbyt nachalne powiększanie grona swoich znajomych - oczywiście można to robić na wiele sposobów, powinno to jednak również odbywać się w miarę naturalnie - wystarczy przejść się na jakiś film do kina (w poczekalni przed filmem zawsze można zagaić i wbrew pozorom jest to dość łatwe : P), zapisać na koło zainteresowań do którego zawsze chcieliśmy przynależeć (przy jakimś domu kultury lub nawet w szkole), jeśli wcześniej nie mieliśmy na to czasu, spotykanie się ze znajomymi i często także ze znajomymi znajomych na mieście - ot tak, aby się gdzieś przejść, pogadać, coś zjeść - znajomi znajomych to bardzo często świetny materiał na naszych własnych znajomych (za dużo tego słowa 'znajomi' ; D).

Dobrym byłoby też rozmawianie z obcymi osobami, jeśli dotąd tego nie robiliśmy. Oczywiście w wielu przypadkach może to wydawać się trudne, ale bardzo często ludzie rozmawiają z obcymi sobie osobami częściej lub rzadziej, zależnie od sytuacji. Nie pytajmy dziewczyny na przystanku autobusowym na co czeka, bo to brzmi i wygląda dość nienaturalnie, ale w takim empiku można zapytać dziewczyny oglądającej płytę naszego ulubionego zespołu o jej gusta muzyczne etc.

Nie nastawiajmy się na to, że nowo zawiązana znajomość, nawet świetnie rozwijana musi prowadzić do związku - być może druga osoba ma zupełnie odmienne intencje. Jak już pisałem, nie spoglądajmy na każdą dziewczynę jak na kandydatkę na 'swoją' dziewczynę (mieliście kiedyś tak, że sprawdzaliście, jak by brzmiało imię fajnej koleżanki z naszym nazwiskiem? ok, nie, tylko ja jestem taki dziwny ;D). Strukturę relacji z trzecimi osobami świetnie opisał pewien ksiądz egzorcysta na jednych rekolekcjach, w których brałem udział. Powiedzmy, że mamy 100 znajomych (hipotetycznie, przecież spoglądając na naszą-klasę niektórzy mają ich po 10000). Wśród tych 100 znajomych 50 to sympatie, a drugie 50 to osoby, za którymi szczególnie nie przepadamy. Wśród 50 sympatii może znaleźć się 20 kolegów/koleżanek, wśród których nawet do kilku osób to przyjaciele. Dopiero na tym etapie znajomości można doszukiwać się kogoś, z kim moglibyśmy stworzyć parę - "miłość" powstała z pominięciem kilku z powyższych etapów z pewnością nie jest uczuciem stojącym na solidnym gruncie i zależnie od rozwijania się tej znajomości może się ona udać (rzadko) lub szybko skończyć (raczej to), dlatego do każdej znajomości należy podchodzić stopniowo, a nie wyskakiwać z wyznaniami do drugiej osoby prosto z mostu.

Taniec

sobota, 31 października 2009
36 godzin temu miałem okazję uczestniczyć w bardzo pozytywnym wydarzeniu - 'połowinkach', czy jak to zwą inni - 'półmetku' - związanym z teoretycznym przeminięciu połowy czasu nauki w liceum. Impreza była przednia, dawno tak świetnie się nie bawiłem. Ale do rzeczy.

Na imprezach tego typu niewiele (a jednocześnie strasznie dużo) można robić rzeczy - można jeść/pić (gdy jest co), rozmawiać (lepiej, gdy nie gra muzyka) lub oczywiście tańczyć. Taniec jest nieodzownym i podstawowym elementem każdej tego typu imprezy i rzeczywiście, sztywno byłoby tylko siedzieć i rozmawiać przy jedzeniu.

W tym miejscu chciałem zapytać 'Czym właściwie jest taniec?', ale nie znając jednoznacznej odpowiedzi zawczasu zajrzałem na wszechwiedzącą wikipedię i tym razem również się na niej nie zawiodłem, o proszę:

Taniec to:

  • zespół zjawisk ruchowych będący transformacją ruchów naturalnych, powstający pod wpływem bodźców emocjonalnych, zazwyczaj skoordynowany z muzyką
  • forma elementów ruchowych nosząca określoną nazwę (na przykład walc)
  • przejaw kultury związany z określonym środowiskiem i określoną funkcją (taniec towarzyski, taniec ludowy)
  • utwór muzyczny skomponowany zasadniczo (lub choćby tylko formalnie) w celu wykonania tańca
  • poruszanie się w rytm muzyki, zazwyczaj parami lub w grupie albo w pojedynkę.
Skoro regułka zapamiętana, można przejść do sedna sprawy (ciągle przechodzę i przechodzę do tego sedna : D): chciałem w tej notce ująć taniec jako czynność będącą żywą interakcją pomiędzy dwoma osobami - zgodnie z motywem przewodnim bloga - jako relację pomiędzy kobietą a mężczyzną.

Jako że sam nie potrafię i z reguły nie tańczę, mogę się mylić nieco w moich przypuszczeniach, ale powinny one raczej oddać rzeczywisty stan rzeczy. Ta niecodzienna bliskość dwóch osób w praktyce nie oddających tego w rzeczywistości poza tańcem jest w jego trakcie dokładnie zarysowana. Pomijając taniec irlandzki w reguły taniec wiąże się nieuchronnie z fizycznym kontaktem tancerzy - bardziej lub mniej dosadnym, acz obecnym - zależy to głównie od tańca. Faktem jest jednak, że jak wspomniałem, przed i po tańcu z reguły (nie mówię tutaj o sytuacji, gdzie para taneczna jest parą w rzeczywistości etc.) partnerzy taneczni nie dotykają się w taki sposób, w jaki czynią to właśnie w tańcu. To właśnie świadczy o pewnej wyjątkowości w relacjach międzyludzkich podczas tańca - nagle coś niecodziennego staje się normalnością, wszystkie chwyty są dozwolone a kontakt fizyczny wzrasta kilkukrotnie.

Nie śmiałbym czegokolwiek przypuszczać, ale stwierdzenia, że taniec jest dobrym sposobem na podryw chyba nie da się całkiem zanegować? Oczywiście można tańczyć w sposób całkiem obojętny na drugą osobę, ale czy wtedy taniec ma sens, czy rzeczywiście można go nazwać tańcem? I co zmusiło wręcz tą osobę do odwalania takiej szopki, przecież lepiej w ogóle się do tego nie zabierać niż czynić to w taki sposób.

Pozostawiając tą kwestię w tyle wracamy do szczególnego znaczenia tańca. Chociaż w tańcu wszyscy tańczący są niejako bliżej siebie, to niejako można w ten sposób wyrazić swoją słabość do konkretnej osoby, chociażby przez sposób, w jaki się z nią tańczy lub przez wzgląd na długość tańca lub ilość przetańczonych utworów.

Ciekawym jest też, że o ile na co dzień chcąc nie chcąc ocenia się ludzi po wyglądzie i osobowości także, o tyle w tańcu liczy się głównie umiejętność taneczna i wzajemny stosunek osób tańczących. Tutaj nieatrakcyjny facet potrafiący świetnie tańczyć bije na głowę wylansowanego kolesia, który prezentuje sobą na parkiecie głęboko rozumianą nieumiejętność tańczenia. Poza tym każda dziewczyna chciałaby zatańczyć choć raz z mistrzem parkietu, a - nie oszukujmy się - takie wieści podczas imprezy szybko się rozchodzą: od stolika, do stolika.

Dlatego dla lubiących dziewczyny (i taniec) facetów nie pozostaje nic innego jak nauczyć się tańczyć (kurs tańca niewykluczony) i zdobywać parkiet (i niezapomniane uczucia koleżanek) na każdej imprezie. A kto twierdzi, że taniec jest dla frajerów, sam jest frajer. O.

Fantazja 2 ; )

niedziela, 25 października 2009
Właściwie śniło mi się to dość dawno, bo może z miesiąc temu. Ale chyba musiało to być coś, skoro do dzisiaj go pamiętam? (co jest w moim przypadku czymś wyjątkowym, bo zwykle nie śnię, albo nie pamiętam). Właściwie to go nie pamiętam w szczegółach (szczególnie początku i końca : D), ale pamiętam ten środek.

Pamiętam tylko, że było całkiem dużo ludzi - jakaś mniejsza imprezka. Tyle, że na świeżym powietrzu - kto wie, ognisko, grill lub coś w tym stylu. Nie wiem jak Ją poznałem, nie wiem skąd się wzięła - wcześniej Jej nie znałem - ale była zjawiskowa, przepiękna i cały czas rozmawialiśmy, na przekór trwającej zabawie i gwarowi panującemu wśród naszych znajomych. Nie wiem kto to zaproponował, ale oddaliliśmy się we dwoje nieco dalej od reszty - nie jakoś specjalnie daleko, bo jeszcze było słychać przytłumione odgłosy trwającej dyskusji i śmiechów. A my siedzieliśmy na trawie, pod kilkoma drzewami. Było ciepło, słońce świeciło, chociaż chyba chyliło się ku zachodowi. Na tej trawie to ja właściwie leżałem, opierając się głową o rękę, a łokciem tej ręki o ziemię - w taki sposób, aby patrzeć na Jej twarz. I był wtedy taki moment, że po prostu się w Nią zapatrzyłem - nie kontaktowałem ze światem zewnętrznym - co prawda słyszałem tamte przytłumione głosy, słyszałem jak Ona coś do mnie mówi, ale kompletnie to do mnie nie docierało. Była taka piękna i tak ładnie się uśmiechała, po prostu mnie zaczarowała. Patrzyliśmy tak sobie w oczy przez dłuższy czas i sam nie wiem skąd, jak i gdzie - po chwili się całowaliśmy. Namiętnie, romantycznie - na przekór światu, na przekór wszystkiemu...

Faceta na dziewczynę spojrzenie

Dosłownie

/* właściwie ten tekst traktuje tylko i wyłącznie o wyglądzie dziewczyn, czego powinno się nie tyle unikać, co wyrównywać z analizą innych aspektów osoby, czyż nie? Ok, w ramach rekompensaty następna notka będzie o tym drugim aspekcie */

i trochę naokoło tematu. Chodzi mi głównie o stosunek współczesnego faceta względem dziewczyn. O szacunek. A właściwie jego brak.

Bo co dzisiaj się obserwuje? Głównie to, że większość facetów spogląda na dziewczyny w jeden konkretny sposób - czysto seksualny.

Nie uważam jednak, że to jest złe i trzeba to wyplenić - to jest przecież jakaś część życia w końcu, przecież człowiek nie żyje po to, by być aseksualnym. Zresztą nad niektórymi zachowaniami często nie mamy wpływu - po prostu odzywa się w nas instynkt - co prawda człowiek teoretycznie jest w stanie nad nim panować, ale kto potrafi i - ba - kto chce?

Mimo to stwierdzenie 'fajna dupa' po powierzchownej ocenie budowy ciała (piersi, pośladki etc.) wydaje się być dość wulgarne, a komplementem na pewno nie jest, chyba że dla jakiejś pustej dziewczyny tudzież równie zepsutej, jak jej obserwator.

Dlaczego nikt nie potrafi dziś spojrzeć na dziewczynę w sposób czysto estetyczny? Dlaczego nikt nie potrafi zachwycić się pięknem uśmiechu, oczu, włosów? Sposobem zachowania, mówienia, śmiania się, poruszania? Dlaczego wszyscy faceci widzą w dziewczynie jedynie obiekt pożądania?

Może przesadzam z tym 'wszyscy', bo przecież jest jeszcze jakiś odsetek normalnych, a właściwie biorąc pod uwagę stan rzeczy - nienormalnych ludzi, którzy wiedzą, co jest naprawdę ważne.

Analogicznie do poprzedniej notki warto tutaj wspomnieć także o drugiej stronie - o dziewczynach. Dzisiaj na porządku dziennym jest tolerowanie głupich odzywek, 'przypadkowego' molestowania cielesnego czy psychicznego zawierającego się w jednym temacie. Nie dość, że faceci nie mają szacunku do dziewczyn, to niektóre z nich nie mają go same dla siebie. Być może to grupowe cofanie się w rozwoju, a być może chęć przystosowania się do otoczenia lub przypadkowe wtopienie się w tłum.

Mimo wszystko uważam, że dziewczyna powinna mieć wyższą samoocenę i nie dać się poniewierać innym.

Smutne jest to, że taki facet nie potrafi się zachwycić samym pięknem dziewczyny, pomijając wszelkie podteksty seksualne. Tak przedmiotowe spojrzenie na pewno nie niesie za sobą nic więcej, niż puste pożądanie.

Choroba XXI wieku...

Romantyzm a świat współczesny

środa, 14 października 2009
Można rzec, że znajduję się aktualnie w temacie - na języku polskim przerabiamy właśnie epokę romantyzmu, czytamy Cierpienia Młodego Wertera, dyskutujemy na temat miłości we współczesnym świecie.

O ile język polski jest dla mnie nieco męczący, bo jestem wręcz antyhumanistą i nie trawę zupełnie polskiego, o tyle na ostatniej lekcji wywiązała się bardzo ciekawa, prawie że dyskusja. Temat mniej więcej brzmiał: "Miłość przedstawiona w Cierpieniach Młodego Wertera w oczach współczesnego młodego czytelnika". Od razu stwierdzono, że romantyczna miłość zdarza się dzisiaj coraz rzadziej. Czym to jest spowodowane?

Chociażby wychowaniem - szacunek mężczyzn do kobiet (które notabene wygrały prawo do równouprawnienia, czyż nie?) jest coraz częściej pojęciem abstrakcyjnym - chorą jednostką staje się facet, który o dziwo przepuścił dziewczynę w przejściu, podsunął jej krzesło i cały ten savoir-vivre'owy stuff związany z dobrym wychowaniem. Dzisiaj dziewczyna nie jest już widziana przez mężczyznę tak, jak np. Lotta przez Wertera, który ją wręcz idealizował i widział w niej boginię, anioła. Dzisiaj dziewczyna jest dla faceta ewentualnym celem lub nie - lachonem, laską etc. Coraz częściej dziewczyny traktowane są przez facetów w sposób materialny, a postrzegane przez pryzmat tylko i wyłącznie seksualności czy też atrakcyjnego wyglądu (który w tym wypadku równa się stereotypowi piękna nadanemu przez współczesne media, tj. wysoka blond anorektyczka z długimi nogami w markowych ciuchach, najlepiej zakrywających powierzchnię ciała odwrotnie proporcjonalnie do ich cen).

Nie chodzi tutaj o to, aby zaraz uznać płeć przeciwną za bóstwo - popadanie ze skrajności w skrajność to jak przelewanie herbaty z czajnika do szklanki, ze szklanki do czajnika itd. - chociaż ktoś kiedyś powiedział, że to ma jakiś cel - żeby herbatę ostudzić. Zręcznie pomijając wątek herbaciany i kontynuując subtemat dobrze jest traktować dziewczynę w pewnym sensie na równi z sobą samym - na zasadzie partnerstwa, przecież ty wcale nie jesteś gorszy, ani ona lepsza. Równość tą jednak należy rozumieć w dwojaki sposób, bo przecież szacunek kobiecie się należy - z niego więc wynika ww. zachowanie będące przejawem uprzejmości w stronę kobiet.

Ale czy za brak tego romantyzmu w naszym życiu odpowiadają tylko i wyłącznie faceci? Otóż nie. Często to właśnie dziewczyna sama z siebie nie ma do siebie szacunku i narzuca taki stan rzeczy wszystkim naokoło - to, niestety często też występujące zjawisko ma być może na celu wyrównanie poziomu pomiędzy przedstawicielami obu płci, moim zdaniem jest jednak bezcelowe, a wręcz degradujące pojęcie miłości. Każda kobieta powinna być świadoma swojej wartości i szacunku do siebie powinna wręcz wymagać, często jednak bywa wręcz na odwrót. Czym może to się objawiać? Muszę przyznać, że mnie osobiście wręcz przykro, kiedy widzę, jak jakaś dziewczyna pali papierosy, przeklina etc. To oczywiście może być sposobem przystosowywania się do społeczności, w której się przebywa, czy jednak ktoś nas zmusza do przystosowywania się? Czy aroganckim tutaj byłoby przystosowywanie otoczenia do siebie niż na odwrót? Wątpię.

Mimo wszystko to jednak dziewczyny w o wiele większym procencie od facetów są humanistkami, a co za tymi idzie bardzo często romantyczkami, czasem nawet nieco niepoprawnymi ; D To dziewczyna zawsze marzyła, a może i do dzisiaj marzy o księciu z bajki na białym rumaku, który wyrwie ją z tego ponurego i szarego świata, w którym miłość w całym swym znaczeniu zdaje się być czymś płytkim i powierzchownym.

Czy w takim razie nie ma facetów-romantyków? Owszem, są. Zapewne także humaniści. Zapewne faceci ci są bardziej wrażliwi. Zapewne nieśmiali. Zapewne wystawiani na pośmiewisko przez nierozumiejące ich przytępione współczesne społeczeństwo. Ale jak to zmienić?

Jak sprawić, aby świat nie był w swych uczuciach tak tragicznie ograniczonym?

Jak to ktoś kiedyś powiedział, naprawianie świata najlepiej zacząć od samego siebie.

P.S. "My z drugiej połowy XX wieku" Małgorzaty Hillar - świetne liryczne podsumowanie dzisiejszej notki prosto z podręcznika od polaka.


Nieśmiałość

poniedziałek, 1 czerwca 2009
Temat-rzeka - cecha osobowości zwana potocznie nieśmiałością. Zwykle tyczy się ona małych dzieci, które boją się obcych itp., chociaż i to nie jest regułą, bo często dzieci są właśnie śmielsze niż będą w przyszłości - różnie bywa.

Natomiast bywa, że dziecko rośnie i staje się nieśmiałe. Albo jest nieśmiałe i nigdy z tego nie wyrasta. Wtedy mamy nieśmiałego nastolatka, a tutaj zaczynają się już schody. Tak naprawdę ludzie 'normalni' (tak, nie jest według mnie błędne nazywanie ludzi nieśmiałych odstępującymi od normy) nie są w stanie pojąć sposobu odczuwania i rozumowania osoby nieśmiałej - dla nich banalne jest podejść do kogoś obcego i o coś zapytać, a nawet jeśli nie, to nie jest to niemożliwe. Osoba naprawdę nieśmiała po prostu by czegoś takiego nie zrobiła, mimo wszelkich zachęt i całkiej 'bezpiecznej' sytuacji. Po prostu nie i już.

Czym jest ta nieśmiałość? Oczywiście nie mówimy tutaj o jakimś banalnych strachu przed zagadaniem do dziewczyny, bo to jest dość powszechne, uzasadnione i - co najważniejsze - normalne. Nienormalnym jest strach przed np. poproszeniem o pomoc kogoś obcego, pogadanie z kimś na temat danego wydarzenia w trakcie jego trwania (np. na konkursie rozmowa o tym, jak komu poszło itp., na jakimś egzaminie). Wydaje się banalne, prawda? Przecież nikt nas nie zje, nie zabije, nie pobije, nawet się nie obrazi czy nie wyśmieje. Czego tu się wstydzić?

Eksperci mówią, że nieśmiałość jest strachem przed porażką, uniemożliwiającym podjęcie danego działania. Porażka najczęściej określana jest po prostu jako wystawienie na pośmiewisko, ośmieszenie się, zostanie wyśmianym, skrytykowanym. Z tego wynikałoby, że gdyby nawet ktoś nas wyśmiał, to dzieje się armageddon. Trudno to pojąć, ale osoba nieśmiała boi się tak bardzo, że nie można jej ot tak przekonać, że to nie boli i nie gryzie.

Nieśmiali ludzie tak sami z siebie nie boją się tego ewentualnego ośmieszenia - nieśmiałość sama w sobie jest już paraliżująca i strach często nie ma już tutaj żadnego znaczenia. Przyzwyczajenie do pewnej obawy jest na tyle głębokie, że potrafi zastąpić wszelki strach, którego bardzo często już po prostu nie ma. Osoba nieśmiała jest w stanie szczerze stwierdzić, że gdyby zagadała do kogoś, a ten ktoś zignorowałby propozycję rozmowy z jednoczesnym skrytykowaniem np. wyglądu osoby nieśmiałem - nie czuła by się z tym tak źle. Najwyżej co, jakieś ukłucie naszej lichej dumy czy spalenie buraka - tego często nikt nie widzi. Ale nieśmiałość pozostaje.

Występuje w różnych stopniach - jakieś błahe obawy przed radykalnymi działaniami z osobami obcymi po paniczny, paraliżujący strach przed każdym, z kim nie mamy całkiem bliskiego kontaktu - nawet strach przed rozmową z np. koleżanką z klasy - chore, nie? Nieśmiałość często powodowana jest przez niską samoocenę - z góry stwierdzamy, że coś się nie uda i nie ma co próbować, a udać się nie ma prawa, bo kto chciałby gadać z kimś takim brzydkim czy głupim jak my. Stwierdzenia podświadome, acz mocno oddziaływujące na psychikę.

Czy nieśmiałość jest uleczalna? Zapewne tak. Ciężko jednoznacznie stwierdzić. W każdym razie jakaś werbalna perswazja czy terapia szokowa nie wchodzi w grę - może tylko denerwować i pogarszać i tak już kijowy stan delikwenta. Na leczenie takiej przypadłości potrzeba samozaparcia i czasu. Najczęściej nieśmiałość tyczy się płci przeciwnej i to na niej powinniśmy ćwiczyć. Po prostu trzeba stopniowo coraz bardziej się otwierać. Czytając jakieś pierdoły wyczytałem, że ktoś kiedyś próbował mówić 'cześć' do przypadkowych dziewczyn na ulicy - pomysł trochę walnięty, ale jeśli to ma komuś pomóc... Polecam raczej zacząć od prostych celów - takie osoby, które znamy i które nas znają, ale przed którymi jednocześnie odczuwamy pewien strach - co jakiś czas z takimi osobami trochę pogadać o wszystkim i o niczym, nawet pod jakimś badziewnym pretekstem. Może pogadać z panią w sklepie o pogodzie czy jakimś głośnym wydarzeniu w okolicy? Zadanie być może hardkor, ale panie ze sklepów znane są z tego, że lubią rozmawiać ze wszystkimi i o wszystkim, a pewna anonimowość w sklepie może ułatwić takie zadanie, które przecież z punktu widzenia 'normalnych' ludzi nie jest niczym strasznym, a często czymś naturalnym i oczywistym. Po prostu trzeba trochę się odsamodzielnić - nie szukać pół godziny przypraw w markecie, tylko poprosić o pomoc jakiegoś pracownika. Nie pisać wykonywać samemu grupowego zadania, tylko zrobić to z kimś wspólnie - chociażby tylko we dwójkę.

Ćwiczenia wykonywane często i skutecznie, z odrobiną samozaparcia, silnej woli i odwagi z pewnością jeśli nie wyleczą nas z nieśmiałości, to nieco ją obniżą, a to już duży krok w kierunku dobrych kontaktów z płcią przeciwną, których w przypadku nieśmiałości praktycznie nie posiadamy i nie chodzi tu o rozmowę z siostrą czy plotki z babcią.

Po co dziewczyna?

poniedziałek, 27 kwietnia 2009
Wielu facetów dochodzi do takiego wniosku i odpowiada tym pytaniem na pytanie o dziewczynę.

Bo po mi tak naprawdę dziewczyna?

Oczywiście nie ma jakiegoś większego uzasadnionego powodu i nie jest powiedziane, że jak w szkole średniej nie rozglądasz się za jakąś dziewczyną to coś jest z tobą nie tak. Chęć wiązania się z kimś jest często nieprzewidywalna i spontaniczna, dlatego nie powinno się np. szukać dziewczyny na siłę, bo to się kompletnie mija z celem.

Zadajmy więc sobie pytanie: z jakich powodów faceci wiążą się z dziewczynami? Zacznijmy od bardzo przyziemnych i niezbyt uczciwych powodów (które acz mogą być akceptowane przez obydwie strony):

 - "mam dziewczynę, bo wszyscy mają/bo wypada mieć" - typowy przykład chęci nieodróżniania się od otoczenia. Obawa przed odrzuceniem przez znajomych, kolegów z powodu tego, że jest się 'wolnym'? Strasznie przyziemny powód. Czyżby dzisiaj brak dziewczyny oznaczał odmienną orientację seksualną i jednocześnie obawę przed takim stwierdzeniem? Czy brak dziewczyny oznacza, że ktoś jest brzydki, głupi lub mało wartościowy? Nic z tych rzeczy. Presja otoczenia posiada ogromną siłę, nie należy jednak się jej podporządkowywać, a działać z własnych pobudek i według własnego usposobienia. Poza tym jak się czuje dziewczyna, która jest z facetem tylko z powodu jego osobistego przymusu?

 - dziewczyna dla szpanu/reklamy/podniesienia samooceny - jeden z najprymitywniejszych powodów. Kiedyś zasłyszane stwierdzenie, że 'twoja dziewczyna świadczy o tobie'. Totalny bezsens. Podrywać najładniejsze dziewczyny dla potwierdzenia swojej męskości, zaimponowania kolegom, pokazania 'jaki ze mnie macho' czy też autoreklamy, jaką według wielu facetów powinna być dla nich dziewczyna? Narcyzm i egoizm. Głupota i obłuda.

 - dziewczyna dla zabicia wolnego czasu - kolejny przykład nieograniczonego egoizmu. Dziewczyna to nie rozrywka, to nie zabawka - to człowiek.

 - dziewczyna z zauroczenia, które nie przerodziło się w coś większego - ciągnięcie takiego związku nie ma większego sensu, a strach przed poważną rozmową w celu jego zakończenia jest bezpodstawny i tylko przeciąga pętlę kłamstwa i obłudy.

 - dziewczyna na jedną imprezę - tutaj z kolei często zgoda na 'związek' jest obopólna i mimo że nie można tego jakkolwiek nazwać związkiem, to znajomość dwóch dopiero co poznanych ludzi jest całkiem zaawansowana i przekracza granice niejednego poważnego, budowanego od podstaw związku - wszystko jednak kończy się wraz z imprezą i taki tryb życia pozbawiony zupełnie uczuć chyba nie ma większego sensu.

 - dziewczyna dla przyjemności - czyli dla zaspokajania męskich, zwierzęcych potrzeb szeroko pojętej bliskości fizycznej, począwszy od samego trzymania za rękę. Oczywiście związek budowany na takich potrzebach nie ma prawa bytu, a właściwie jest tylko wykorzystywaniem drugiego człowieka.

Jak widać wszystkie powyższe powody są strasznie prymitywne, a 'związki' na nich budowane przepełnione są kłamstwem i obłudą, czym szkodzą nie tylko dziewczynie, ale także facetowi. Powyższa argumentacja skłania do zastanowienia się, czego tak naprawdę chcemy od związku? Czy jest sens się w takowy angażować, skoro nie jesteśmy spełnić podstawowych założeń związku dwojga ludzi? Mijanie się z celem nie wchodzi w grę, nawet mimo największych konieczności. Oszukiwanie drugiego człowieka co do uczuć, które powinniśmy do niego żywić jest strasznym świństwem, które jest wprost proporcjonalnego do t (czasu, przez jaki oszukujemy dziewczynę).

Jaki więc powinien być powód angażowania się w jakikolwiek związek? Prosty, a jednocześnie bardzo skomplikowany - przyjaźń. Z początku sama znajomość, która wyzwala pozytywne emocje u obu stron, zatem może się ona przerodzić w sympatię, czyli (uwaga, często mylone pojęcie) znajomość, którą lubimy, szanujemy i mamy ochotę rozwinąć. Sympatia z kolei może przerodzić się w koleżeństwo, czyli stopień, w którym obydwie osoby nie są już sobie obce (łączy je coś więcej niż tylko 'cześć' mówione sobie na ulicy). Nieregularne spotkania, rozmowy. Jeśli druga osoba staje się dla nas kimś ważniejszym i vice versa, wtedy można rozpocząć budować przyjaźń - jest to najdłuższy i najtrudniejszy etap znajomości obojga ludzi, jednak jest już o krok od związku, który potocznie nazywa się 'parą', bo jak to inaczej, jakoś profesjonalnie nazwać?

Nikt chyba jeszcze w całości nie napisał, jak zbudować dobrą przyjaźń. Jest to kwestia indywidualna dla każdego człowieka, często bardzo improwizowana i uzależniona od stosunków panujących między ludźmi. Tak naprawdę granica między koleżeństwem a przyjaźnią jest zatarta, jednak z łatwością można odróżnić kolegę/koleżankę od przyjaciela/przyjaciółki.

Z góry należy obalić bezsensowny mit, że nie istnieje przyjaźń mężczyzny i kobiety, tudzież istnieje, ale jest tylko etapem do czegoś większego. Osobiście znam wiele damsko-męskich przyjaźni, których granice są z góry określone i nie ma mowy o pogłębianiu tego związku. Fakt - przyjaźń to podstawa udanego związku, jednak z inicjatywą muszą wyjść obie strony i obie muszą tego chcieć - robienie tego na siłę może jedynie zniszczyć przyjaźń - co teoretycznie nie powinno się zdarzyć w przypadku prawdziwej przyjaźni, która może przetrwać wszystko. 

O przyjaźni faceta i dziewczyny to może jednak kiedy indziej. Tymczasem temat mi się już wyczerpał i w tej zupełnie nieplanowanej i improwizowanej (jak zresztą większość tutaj) notce doszedłem do wniosku, że prawdziwy związek to taki, który zaczął się przyjaźnią i trwa w przyjaźni, bo o innych powodach nie ma tutaj mowy.